Pracując nad raportem ukraińskim, podobnie jak w przypadku, wydanego w zeszłym roku, raportu białoruskiego, wciąż zastanawiamy się nad tytułem. Czy poprawniej będzie napisać „Raport o stanie kultury w Ukrainie”, czy „…na Ukrainie”?
Oto zapowiadany pierwszy głos w polsko-ukraińskiej dyskusji, w której zastanawiamy się czy poprawnie jest mówić „w Ukrainie”, czy „na Ukrainie”, „do Ukrainy”, czy „na Ukrainę”? Czy mamy prawo do dowolności w tym zakresie? Czy rację mają ci, którzy kurczowo trzymają się tradycji językowej? Czy mamy prawo zmieniać język i gdzie jest tych zmian granica? I jeśli nie my to kto?
Zapraszamy Was do debaty. Czekamy i liczymy na wasze głosy, które opublikujemy. Wszyscy autorzy otrzymają egzemplarz raportu ukraińskiego.
Fundacja Open Culture
Dlaczego piszemy „w” Ukrainie?
Andrij Saweneć
Na początek sformułuję cztery kluczowe tezy, które wydają mi się w miarę bezdyskusyjne i oczywiste. Właśnie rozwijając je, spróbuję uzasadnić decyzję, która części czytelników już się tak oczywista nie wyda. Wiem, że głosy sprzeciwu będą liczne i bezapelacyjne, jednak przyznać jakąkolwiek rację tym głosom można będzie wtedy, gdy chociażby jedna z podanych poniżej tez zostanie obalona. Oto one:
- Dychotomia przyimków „w/na” w odniesieniu do nazw krajów ma w języku polskim wydźwięk geopolityczny.
- Język oddaje rzeczywistość społeczną, w pewnym stopniu ją tworzy, dlatego też skutki tego potrafią być dla określonych wspólnot wręcz bolesne.
- Norma językowa jest zjawiskiem zmiennym; zmiana normy następuje na skutek zarówno decyzji „odgórnych” i procesów „oddolnych”.
- Przyimek „w” w odniesieniu do Ukrainy w języku polskim nie jest czymś niemożliwym: był/jest używany równolegle, obok przyimka „na”, czego potwierdzeniem są chociażby kanoniczne teksty literatury polskiej.
Geopolityczny wymiar stosowania tego lub innego przyimka polega na tym, że przyimek „na”, jak to ujął Mirosław Bańko, „występuje raczej z nazwami regionów (por. na Orawie, na Spiszu), tradycyjnie łączony był z nazwami kilku państw lub obszarów, z którymi łączyły się historyczne zainteresowania Polaków (na Węgrzech, na Słowacji, na Ukrainie, na Białorusi, na Litwie), poza tym występuje z nazwami niektórych państw wyspiarskich (np. na Kubie)” (http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=13070).
Odnotowując nieco niefrasobliwe utożsamienie przez prof. Bańkę pojęć „państwo” i „kraj” (na ile ich rozróżnienie jest ważne, przekonamy się na końcu), przytoczę szerszy kontekst cytowanej wypowiedzi, który ukazuje, jak zmianom w rzeczywistości geopolitycznej naturalnie towarzyszą zmiany w rzeczywistości językowej: „Forma w Słowacji trafiała się już w okresie międzywojennym, a ożyła na nowo po roku 1989. Jej zwolennicy uważają, że podkreśla państwowy charakter Słowacji i w oficjalnym języku jest odpowiedniejsza od formy na Słowacji” (http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=13070).
Z przytoczonego przykładu wypływa wniosek o samej możliwości zmiany i lobbowania na rzecz zmian. W Słowniku poprawnej polszczyzny Andrzeja Markowskiego (Warszawa: PWN 2000) odnajdujemy więc, że, analogicznie jak w przypadku Słowacji, rewizja normy językowej powoli następuje w przypadku Litwy: obok „kanonicznych”, w słowniku są odnotowane także formy „w Słowacji” (urzędowa) „w Litwie” (rzadka). Ale w przypadku Ukrainy i Białorusi już tak niestety nie jest.
Pytanie brzmi: czy chcemy, by normy pisowni polskiej dalej odzwierciedlały stan z minionej epoki, czyli status Ukrainy jako terytorium w ramach większej całości? Czy też zdecydujemy się na stopniową zmianę tej sytuacji na zasadzie niepisanej umowy społecznej − dobrowolnej i świadomej zmiany postawy językowej użytkowników języka polskiego? Przecież w przypadku języka angielskiego w miarę szybko i bezboleśnie udało się doprowadzić do prawie powszechnej rezygnacji z przedimka „the”, który wcześniej był stosowany obok nazwy „Ukraine” jako części Związku Sowieckiego (przynajmniej w dyskursie oficjalnym). Przyczyniło się do tego przede wszystkim konsekwentne lobbowanie zmiany przez wrażliwą na tę kwestię diasporę ukraińską, ale nie mniejsze znaczenie miała zmiana przyzwyczajeń szerszego grona użytkowników języka angielskiego.
Ktoś użyje argumentu: dobrze, rozumiemy nadwrażliwość samych Ukraińców na tym punkcie, ale co to ma wspólnego z wewnętrzną logiką funkcjonowania języka polskiego? Bo niby dlaczego mielibyśmy dostosowywać normy swojego języka do czynników zewnętrznych? Ten argument zresztą najczęściej pada w kontekście dyskusji, dotyczącej używania przyimka „na” w odniesieniu do nazwy „Ukraina” używanej w języku rosyjskim. Zwolennicy pozostania przy tym przyimku utrzymują, że taki fakt, jak np. uzyskanie przez Ukrainę niepodległości, nijak się ma do reguł pisowni języka rosyjskiego. Mocny to argument, ale oparty na fałszywej przesłance, iż normy językowe mają charakter niezmienny, ahistoryczny, immanentny, wolny od czynników zewnętrznych – pozajęzykowych i obcojęzycznych. Z językiem rosyjskim, zresztą, jak z każdym żywym językiem naturalnym, tak − na szczęście dla niego − nie jest. Ale, swoją drogą, to uparte obstawanie przy „imperialnym” przyimku, bazowanie na argumencie o rzekomo niezmiennych regułach połączeń wyrazów w języku rosyjskim, te kąśliwe uwagi kierowane w stronę nadwrażliwych na punkcie pełnowartościowości narodowej Ukraińców − czyż nie koresponduje to wszystko ze specyficzną wizją Ukrainy w postsowieckiej polityce rosyjskiej? Rosyjski uzus językowy po prostu szczerze oddaje pewien stan rzeczy, i w tym właśnie kontekście uzus polski – odpowiednio do polskiej wizji Ukrainy – mógłby wyglądać inaczej.
Mając w pamięci doświadczenia wieku XX, z wielką nieufnością patrzymy na możliwość skutecznego sterowania językiem „z góry”, poprzez zmianę normy językowej na mocy dekretów i poleceń. Tego nie oczekujemy, tego nie chcemy, tego wolelibyśmy uniknąć. Jeśli natomiast będziemy po cichu i konsekwentnie zmieniać zwyczaj językowy, przyszłym leksykografom nie pozostanie nic, jak tylko utrwalić równoległą normę jako możliwą. Zmiana normy może nastąpić, jeśli uświadomimy sobie jej potrzebę, jako wspólnota użytkowników języka polskiego, którym się posługujemy i o którego precyzję i wydźwięk dbamy. Zmierzamy do tego, by język, który nam służy, odzwierciedlał treści dla nas istotne w sposób najbardziej właściwy. Uznając istnienie wydźwięku geopolitycznego omawianej konstrukcji językowej, mamy świadomość tego, iż używając zwrotu „na Ukrainie”, przypisywalibyśmy sąsiedniemu krajowi cechy braku państwowości i podważalibyśmy poczucie politycznej odrębności jego obywateli. Powinniśmy przyjąć, że Ukraińców, obywateli i mieszkańców Ukrainy może po prostu obchodzić kwestia tego, jak Ukraina jest traktowana poprzez język polski – tak samo, jak Polaków, obywateli czy mieszkańców Polski może obchodzić i bulwersować zwrot „polskie obozy śmierci” używany w innych językach. Moralny wymiar tej sytuacji można zobrazować na przykładzie jednostkowym, na poziomie idiolektu. Może mi się w gruncie rzeczy nie podobać, że pan X nazywa mnie, dajmy na to, „matołem”. Nie mam jednak narzędzi, by mu tego zabronić, nie pójdę z tym do sądu, aby się nie ośmieszać, bo w końcu uważam, że on sam się przez to ośmiesza. Za to z kolei będę pilnował tego, by samemu pana X „matołem” nie nazwać – albowiem język, którym się posługuję, charakteryzuje przede wszystkim mnie i perspektywę, którą oceniam pana X, nie zaś jego samego.
Pozostając na poziomie jednostki oraz idiolektu, czuję obowiązek odwołania się do perspektywy osobistej. Owszem, ja też używałem zwrotu „na Ukrainie” – we własnych tekstach, w ustnych i pisemnych tłumaczeniach czy też w wystąpieniach mniej lub bardziej publicznych. Używałem, kierowany ostrożnością, przeczuciem, że ktoś wytknie mi w najlepszym wypadku niedostateczną znajomość języka polskiego, w najgorszym zaś bezczelność intruza. Do dziś znajduję się w pozycji niewygodnej, pozycji „osoby zainteresowanej” – jako Ukrainiec, zarówno w sensie tożsamości kulturowej i obywatelstwa. Godzę się na ryzyko mówienia tego, co mówię, bo dojrzałem do uświadomienia sobie własnej przynależności do wspólnoty użytkowników języka polskiego i wiem, że pod tym, co mówię, podpiszą się także moi koledzy Polacy.
Na argument, że w języku polskim jest tylko jedna norma: „na Ukrainie”, że zwrot „w Ukrainie” nie jest dla języka polskiego naturalny, brzmi dziwnie i sztucznie fonetycznie (jeszcze) pozostaje mi tylko przytoczyć kilka niezawodnych cytatów:
Źle, gdy wiosną liść opada,
Źle, gdy młode więdną kwiaty:
Kozak zrodzon w Ukrainie
Wesołością, męstwem słynie…
Juliusz Słowacki, „Dumka ukraińska”.
Gdy wychodziły pułki, to na zorzy
Cztery świeciły słońca w Ukrainie
Pozadnieprzańskiej! − wojna będzie krwawa,
A tobie w głowie co? − grób czy buława?
Juliusz Słowacki, „Beniowski” (Pieśń VI).
Jak wyprawa w Krym Bohdanka
Gracka nasza pohulanka
Rozbrzmi pieśnią w Ukrainie…
Józef Bohdan Zaleski, „Czajki”.
Lanckorona twa rodzona – nie puści cię w świat:
W Ukrainie, och! jedynie chwała inszych lat,
W pieśń powieje przez mogiły od rodu do rodu,
Boś hetmanił i serdecznie, i sławnie od młodu.
Józef Bohdan Zaleski, „Lach serdeczny na marach”.
Wyprzedzam możliwe głosy, że przyimek „w” został użyty przez poetów wyłącznie ze względów rytmicznych, żeby uniknąć zbędnej sylaby. Zgadzam się. Ale chodzi tu przecież o sam fakt legitymizacji tego zwrotu, jako normalnego, możliwego do wypowiedzenia, nierażącego wykwintnego słuchu poetyckiego.
Właściwie, na tym już można byłoby skończyć. Wiem, że moich adwersarzy, przywiązanych do własnych racji, nie przekonają żadne argumenty. No cóż, wysunę ten ostatni. Powinniśmy po prostu rozgraniczyć, czy posługujemy się nazwą kraju czy też urzędową nazwą państwa – w tym ostatnim przypadku tradycja nie ma raczej nic do powiedzenia. I tak, na przykład, mówimy i piszemy: „na Słowacji”, ale w odniesieniu do nazwy państwa – „w Republice Słowackiej”, „na Litwie”, ale „w Republice Litewskiej”, „na Kubie”, ale „w Republice Kuby” itd. Sęk w tym, że w przypadku Ukrainy nazwa kraju i pełna urzędowa nazwa państwa po prostu się pokrywają. Niezgadzający się i nieprzejednani niech przyjmą do wiadomości, że w tytule Raportu… używamy urzędowej nazwy państwa − i tyle.
Andrij Saweneć, współredaktor Raportu o stanie kultury i NGO w Ukrainie.